Chodź... Wejdź... Usiądź i napij się herbaty. Gorąca jest, dopiero co zaparzyłam. Ogrzej ręce przy kominku i posłuchaj. Opowiem Ci bajkę...
Za górami, za lasami, za siedmioma dolinami... Bo tak każda bajka powinna się zaczynać. W dalekiej krainie, którą jeszcze przed narodzinami pierwszego człowieka, zamieszkiwały elfy, smoki i krasnoludy, żyła sobie elficka kobieta o imieniu Eldunai. Jej rodzice byli ważnymi przedstawicielami starszyzny, jednak pomimo wielu zajęć zawsze mieli czas dla swoich potomków, bo rodzina była dla nich najważniejsza. Sama Eldunai, za młodu, była nadzwyczaj energicznym dzieckiem, które miało problem z ukrywaniem swoich odczuć i emocji, co często przysparzało jej wielu kłopotów. Tak, tak, nie patrz na mnie z takim zdziwieniem. Ona musiała tłumić swoje uczucia, gdzie my ludzie, w dzisiejszych czasach nie potrafimy ich okazać. Gdy ukochany ojciec upominał Eldunai, że czasami jest nie miła, ona odpowiadała, że jest jedynie szczera. Natomiast, gdy matka, jej największa przyjaciółka, mówiła, że nie wypada tak się zachowywać, ona odpierała, że postępuje w zgodzie ze swoim sercem i rozumem. Eldunai od zawsze powtarzała, że wszystkie stworzenia powinny okazywać, co tak naprawdę czują, bez względu na to czy emocje te są negatywne czy pozytywne, tym samym pozbywając się ciężaru tłumienia ich w sobie. Pomimo tego, że elfka często mówiła to, co inni woleliby nie słyszeć, była osobą lubianą i jakąś wewnętrzną mocą przyciągała do siebie innych. Eldunai równie mocno okazywała miłość, złość, smutek, radość czy nienawiść, a jej bliscy i znajomi przyzwyczaili się do tego, w pełni ją akceptując. I tak właśnie żyła, aż nadeszły ciemne dni...
W kilka dni po osiemnastych urodzinach Eldunai, zdarzył się wypadek. Mianowicie jej ojciec w czasie porannej przejażdżki konnej, wpadł do rzeki, a jej wody odebrały mu życie. Teraz patrzysz na mnie z wyrzutem, a przecież wcale nie obiecywałam, że będzie to wesoła historia.
W tym dniu Eldunai straciła ojca i matkę, która zamknęła się w sobie, pogrążając się w cierpieniu, tym samym otaczając się szczelnym murem, przez który nie potrafiła przebić się nawet jej córka, do niedawna też przyjaciółka. Sama Eldunai próbowała zwalczyć ten wewnętrzny ból, który powstał po stracie ojca, tylko nie wiedziała jak ma zapełnić tą pustkę i co zrobić z cierpieniem wypełniającym ją po brzegi, aż pewnego dnia zrozumiała, że winę ponoszą uczucia i emocje, że gdyby ich nie miała to nie cierpiałaby właśnie, bo nic by nie czuła. Tamtego dnia obiecała sobie wyzbyć się ich wszystkich i przestać je okazywać. Choć na początku było jej ciężko i musiała zmuszać się do walki z samą sobą, to z czasem akceptacja tego, co przynosi los wychodziła jej coraz lepiej i nawet sama nie spostrzegła kiedy zrobiła z siebie potwora. Potwora, który już nie płakał na pogrzebach bliskich, nie czuł radości przy narodzinach dzieci. Eldunai już nie cierpiała, bo nic nie czuła. Nie wiedziała co to miłość, złość, nienawiść, radość, czy tęsknota...
To już koniec i wiem, że oczekujesz teraz ode mnie morału, bo co to za bajka bez morału... Jednak morał tej bajki jest taki, że owa bajka go nie ma...