Jadę autobusem, patrzę za szybę i podziwiam mijane obrazy. Przelatują jeden po drugim, były, a teraz ich nie ma.
Myślę o tym, że to minęło, że każda poprzednia sekunda jest już przeszłością, że ta i ta i następna też odejdą w zapomnienie, że tylko "tu i teraz" jest teraz, a chwilę później to już przeszłość. Obrazy te minęły. Ich już nie ma, bo były, nie będą, zniknęły, odeszły, nie ma. I takim oto sposobem okazuje się, że nie ma niczego, bo wszystko co jest "teraz" ułamek sekundy później, tym "teraz" przestaje być. W tym momencie nie ma niczego, bo czas zwyczajnie biegnie dalej...