Miałeś kiedyś tak, że musiałeś coś zrobić, bo tak trzeba, bo tak wypada, bo wszyscy tego oczekują i naprawdę nie można inaczej, a jednocześnie zdałeś sobie sprawę z tego, że równie mocno jak wiesz, że musisz to zrobić, to tak samo nie chcesz, ponieważ tam w środku, coś w tobie umiera...
Powiedziałeś mi dzisiaj, że każdy tak ma i będzie miał, że wiele rzeczy zrobiłeś wbrew sobie, ale to chodziło o uszczęśliwianie.
Wiem, że teraz już nie ma odwołania i muszę zrezygnować, muszę rozstać się z czymś, co do tej pory było moim całym życiem i boję się... Boję się, że sobie nie poradzę, że nie potrafię inaczej, że nie nadaję się do innego zajęcia.
Powiedziałeś mi, że tylko na początku poczuję się tak jakby "ktoś wypompował z powietrza tlen", że później wszystko wraca do normy, że będę prowadzić inne, nowe życie.
Wszystko będzie takie wolne, normalne, bez pośpiechu...
Złożyłam papiery na drugi kierunek i choć bardzo tego chciałam, w głębi duszy miałam nadzieję, że się na niego nie dostanę, by wszystko pozostało tak jak jest, bym nie musiała z niczego rezygnować.
Będę studiować dwa kierunki i nie ma czasu na rower. Choć narzekam, marudzę i czuję się zmęczona, wiem, że kocham to co robię tylko nie znoszę wielu ludzi otaczających ten sport...
Powiedziałeś mi, że w takich decyzjach nie mogę spełniać oczekiwań, że egoizm jest wskazany...