31 sierpnia to kalendarzowy koniec wakacji, na szczęście mam ich jeszcze miesiąc. Teoretycznie - na odpoczywanie, łapanie oddechu, choć w praktyce - nie wiem czy można nałapać się go jeszcze więcej.
Przez te dwa miesiące nie zdarzyło się nic wielkiego, nic przełomowego, nic co wpłynęłoby znacząco na moje dotychczasowe życie, a jednak uparcie twierdzę, że były to jedne z najlepszych wakacji jakie miałam.
- Przepracowane!? - prawie krzyknęłaś po usłyszeniu tego stwierdzenia.
Jednak tu wcale nie chodzi o to czy pracowałam, czy też nie. Zresztą to była inna praca...
W te wakacje zaczęłam żyć tu i teraz. Nie myślałam o tym co było, nie myślałam o tym co będzie - ważna była tylko aktualna chwila, nic poza tym.
Przeżyłam najdłuższą noc w życiu, zupełnie nie mając pojęcia, że aż tyle rzeczy w ciągu kilkunastu godzin może się wydarzyć. Podpisałam swoje serce, by już nikt nie wątpił, że je mam. Błądziłam w deszczu po ciemnym lesie, bojąc się każdego niezidentyfikowanego odgłosu, pływałam w morzu w świetle księżyca, pomogłam w porwaniu porcelanowego słonika, na kilka dni straciłam głowę, opowiedziałam historię nikomu nieopowiedzianą, usłyszałam, że jestem silną kobietą...
W te wakacje, pierwszy raz od bardzo dawna, poczułam, że znajduję się dokładnie tam, gdzie powinnam być, z tymi ludźmi, którzy powinni być obok mnie. Zapragnęłam się zatrzymać, może nie na zawsze, ale na dużo dłużej.
Teraz mam głowę pełną rozpoczętych-niedokończonych historii, przed oczyma obrazy, w nozdrzach zapachy, w ustach słodki smak, a w tle muzyka.