Dawno temu powiedziano mi, że ludzie z natury boją się zmian, bo albo są przywiązani do tego co już mają, albo czują strach przed tym co nieznane. Z podobnego też powodu śmierć budzi w nas lęk - jest "niewiadomą", takim nierozwiązanym "x" czy "y". Szkoda, że życie nie jest tak logiczne jak matematyka, mogłoby się chociaż "rozwiązywać".
Wracając do zmian, to musi się zmieniać. Przynajmniej u mnie.
Kiedy nie mogę wpłynąć na coś istotnego, kiedy nie mogę zapakować walizki i wyjechać, to zmieniam detale. Wystrój pokoju, fryzurę, ubrania w szafie. Takie pierdoły pozwalają mi wierzyć, że nie stoję w miejscu, że dzieje się coś innego, że wszystko płynie, a ja mogę biec dalej. To trochę takie oszukiwanie samego siebie, albo rodzaj detoksu, ponieważ zmiany są jak nałogi, uzależniają. Nie wiem tylko w jakim stopniu są negatywne, bo na pewno takie są, biorąc pod uwagę fakt, że nie ma pozytywnych uzależnień muszą być zgubne...
Czy można pogodzić ciągłą potrzebę zmieniania z chęcią pozostania w miejscu?
I stąd chyba też kolejna zmiana na blogu, znudził mnie tamten wystrój.