Zachorowałam...
Cierpię na "wyrazowy dołek". To coś w rodzaju depresji, takiej "zdaniowej" depresji, przez którą nie mogę pisać, a naprawdę bardzo chcę. A gdy już coś uda mi się naskrobać, to po przeczytaniu stwierdzam, że jest to pospolite, bez wyrazu, zwyczajnie mdłe.
I zniosę wszystko, ale nie jak coś czy ktoś "nie ma wyrazu", bo przez to staje się obojętne, a przecież obojętność jako uczucie jest gorsza od najgorszej nienawiści. Jakiż to przedmiot czy człowiek, jak nie potrafi wzbudzić we mnie żadnych uczuć, choćby tych złych.
"Totalne olanie" to już lepiej usłyszeć spier***, czyż nie?