W czerwcu słyszę najwięcej nieprzyjemnych wieści.
To tak, jakby zbierały się w worku przez cały rok i ktoś zupełnie obcy, całkiem niechcący, szarpnął za wstążkę, wysypując całą zawartość. A one niczym zaadresowane szukają swojego właściciela. Chciał czy nie chciał - jestem nim ja. Prędzej czy później się znajdziemy.
W czerwcu moje życie przewartościowuje się, zmienia.
Coś w stylu "kończenia rozdziału", z tą różnicą, że nasze istnienie nijak się ma do książek. Historie opowiedziane na stronicach są nieprawdziwe albo zakończone. Epizod z życia owszem, ale nie całe życie. My trwamy, wciąż. Tak więc w czerwcu przychodzi taki moment, w którym ktoś się pojawia albo odchodzi.
W czerwcu trzeba coś zostawić, by móc iść dalej.
Jeden z tych czerwców, kiedy to wrzucasz ostatnie rzeczy do walizki, z westchnieniem oglądasz się po pokoju i z trudem wychodzisz, mam już za sobą. Kolejny nadchodzi, stawiając coraz większe kroki. Z całych sił pragniesz zostać, a wiesz, że musisz iść. Innego wyjścia nie masz. Należy stać się dorosłym.
W czerwcu przychodzi czas na pożegnania.
Których nienawidzę, bo czuję się wtedy tak, jakbyśmy mieli się nigdy więcej nie spotkać, i choć wiem, że wielu z Was już nie zobaczę, wolę myśleć, że jutro spędzam z Wami dzień.
W czerwcu, jak co roku, starzeję się.
Wiem, jeszcze tyle przede mną. Czerwiec jednak, przypomina, że czas ucieka, że nie da się go zatrzymać, że jedno z moich marzeń jest równoznaczne z chęcią rozwinięcia skrzydeł i wzniesienia się w powietrze.
Trochę z innej bajki...