Znów zostałam sama... w pokoju oczywiście, choć znalazłby się ktoś taki, kto wolałaby usłyszeć, że w ogóle sama. Uśmiechnąłby się wtedy do siebie, kiwając głową z uznaniem dla własnej osoby. "Wiedziałem, że tak będzie, znów miałem racje"- pomyślałby, po raz kolejny obrastając w piórka...
To "sama" jest w identycznym stopniu przyjemne co nieprzyjemne. Lubię sama nic nie robić, ale lubię też nic nie robić razem i na tym to mniej więcej polega, chęć dostania wszystkiego jednocześnie... Tylko "sama" potrafi się też stać męczące, a wtedy czar pryska...
I jest jeszcze coś, gdy jestem sama, za dużo rozmyślam, analizuję, szukam czegoś... czegoś takiego, co pozwoli mi, sprawi... będzie ważne, istotne, zasadnicze... To tak jakbym chciała stworzyć jakąś zagadkę i równocześnie ją rozwiązać.
Przyjemnie jest wrócić do kogoś i wiedzieć, że tak naprawdę "sama" nic nie znaczy.